Jego palce kurczowo zacisnęły się na mojej szyi. Wstał, trzymając mnie jedną ręką za szyję. Dyndałam w powietrzu. Chciałam krzyknąć, odepchnąć go od siebie. Spojrzałam w jego oczy i ujrzałam szaleństwo.
Pomocy!- wrzeszczałam w głowie.
Już nie mogłam dalej walczyć, Josh rzucił mną o ścianę a drugim końcu pokoju. Po moim ciele przeszedł wstrząs bólu.Upadłam z hukiem na podłogę uderzając w nią głową.
********
Otworzyłam powoli oczy. Byłam tym razem w innym pokoju. Ten miał niebieskie ściany. Chciałam się podnieść ale ciężko było. Wtedy padł na mnie cień. Spojrzałam w tamtą stronę. Damon stał z szklanką wody w ręku i słomką która z niej wystawała. Podszedł do mnie. Pomógł mi usiąść na łóżku i przytkał mi słomkę do ust. Upiłam łyk. Zabolało. Chciałam coś powiedzieć ale zanim cokolwiek wydobyło się z mojego gardła zabolało, samo to że otworzyłam usta.
- Nic nie mów - ostrzegał Damon. - Twoje gardło jest bardzo opuchnięte. Mam dla Ciebie przykrą wiadomość.
Przygryzł tą swoją pełną wargę, stworzoną do całowania. Spojrzałam na niego błagalnie.
- Do pełni zostało zaledwie trzy godziny.
Nie... - chciałam powiedzieć. Tak szybko to zleciało. Nie wiedziałam z kim ją przejdę. Chociaż, zobaczyłam teraz że Damon czeka na jakiś ruch z mojej strony w tej sprawie
Wyciągnęłam do niego dłoń, dając mu znać że chcę żeby i pomógł mi przejść tą przemianę i połączył się ze mną.
Ujął ją delikatnie i ucałował jej wierzch.
Kurde Damon tak dużo dla mnie poświęca.. nie zasługuję na to. - Pomyślałam.
Właśnie poczułam że nie byłam od paru godzin w łazience. Spojrzałam na Damona i próbowałam mu wysłać telepatycznie. Gdzie łazienka!?
Damon objął mnie ramieniem, wsadził rękę pod moje kolana i wziął na ręce. Zaniósł mnie do niewielkiej łazienki i postawił przed umywalką podtrzymując ramieniem bym nie upadła. Spojrzał na mnie i powoli zaczął się odsuwać. W końcu wyszedł a ja mogłam załatwić swoją potrzebę. Gdy już to zrobiłam, stanęła przed umywalką zaczęłam myć ręce, nad nią wisiało ogromne lustro gdzie widziałam swoje odbicie.
Szyja byłam w sinym kolorze, oczy mocno zaczerwienione. Jak ja wyglądam? To wszystko wina Josha.
Do łazienki bez ostrzeżenia wszedł Damon. Znów wziął mnie na ręce i zaprowadził do pokoju.
- Przygotuję ci jakieś rzeczy i wyruszamy w głąb lasu. Nie za bardzo możesz chodzić, więc będę cię niósł. Zaraz wracam - powiedział to i wyszedł.
To wszystko mnie przerażało. Nie chciałam się przemieniać w jakieś zwierzę. Za 2 godziny miałam związać się z Damonem na zawsze, ale czy to dobry wybór. Po pełni nie będzie odwrotu. Znałam Damona i w ogóle ale czy chciałam się z nim związać na zawsze? To było bardzo ryzykowne. A co jeśli nie będzie się nam układać? Będziemy się ciągle kłócić. Ta więź mogłaby być piękna ale może być też przekleństwem. Z rozmyślania wyrwało nie ciche skrzypnięcie drzwi. Do środka wszedł Damon. Miał w ręce buty i kurtę. Ubrał mi buty, pomógł wstać, ubrać w kurtkę. Mieliśmy wychodzić, ale on nie miał kurtki. Dźgnęłam go palcem w żebro i spojrzałam pytająco. Gdzie twoja kurtka?
- Jestem gorący - uśmiechną się. - Nie potrzebna mi kurtka. Chodź tu Ray.
Wziął mnie na ręce i wyszliśmy z domu kierując się w stronę lasu.
********
Staliśmy na środku polany, Księżyc wznosił się powoli a nam zostało jeszcze 10 minut. Damon stał za mną i trzymał mnie jedną ręką, delikatnie za ramię bo bał się że upadnę. Było mi niedobrze od samego myślenia o przemianie.Odwróciłam się twarzą do chłopaka i spojrzałam mu w oczy. Dotkną mojego policzka i zatoczył kuło kciukiem, nachylił się nade mną i zaledwie musną moje usta ale poczułam to aż w palcach u stup.
- Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek? - Zapytał.
Pokiwałam głowa a on przytulił mnie. Staliśmy tak długo aż w końcu Damon kazał mi zdjąć kurtkę i buty. Zrobiłam tak a zaraz po potem w całym ciele poczułam ból tak że upadłam od razu. Spojrzałam zza łez na Damona ale zamiast niego stał wielki czarny wilk. W kościach trzeszczało, zmieniałam się. Ubranie zaczęło się rozdzierać, moja twarz wydłużać. To było okropne. Nie mogłam oddychać.
- Spójrz na mnie - nakazał mi głos w mojej głowie.
Popatrzyłam w piękne niebieskie oczy Damona. Ból stopniowo odchodził, ale nagle wilk został odepchnięty ode mnie a mój ból momentalnie wrócił. Skomlałam z bólu. Warczenie rozsadzało moją czaszkę.
- Dasz sobie radę Ray. Zaraz do Ciebie wrócę Kochanie.
Wilki walczyły ze sobą a ja walczyłam o to by przeżyć. Damon cały czas mówił coś łagodzącego.
Leżałam w postaci już wilka, ale nadal walcząc o oddech. Chyba nie umrę jak wilk? Co powie mama gdy już nigdy nie wrócę.
Staną nade mną czarny wilk. Trącił mnie nosem, ból odszedł. Wstałam zataczając się jak szczenie.
- Mówiłem że dasz radę?- strącił mnie zadem w mój a ja upadłam od razu.
Polizał mnie jeszcze po nosie, za uchem. Czy to ie był taki psi pocałunek? Uśmiechnęłam się w duchu. Zawył.
- Co myślisz o mnie w tej postaci? - Boże zaczynałam kochać telepatię.
- Jesteś piękna - znów mnie polizał. - To białe miękkie futerko które idealnie pasuje do mojego czarnego.Rusz teraz to swoje piękne ciałko. Musisz pobiegać.
Zaczęłam biec niepewnie potykając się, gdy upadałam podnosiłam się i biegłam dalej aż w końcu weszłam wprawę.
Jeśli to przeczytałeś/aś zostaw komentarz, żebym miała motywację do dalszego pisania. Z góry przepraszam za wszystkie błędy.
piątek, 27 marca 2015
niedziela, 22 marca 2015
ROZDZIAŁ 6
Spojrzałam na mężczyznę o blond włosach, który stał z zaciśniętymi pięściami i patrzył groźnie na Josha, który już nie siedział na zlewie, tylko stał twarzą twarz z mężczyzną i mierzył się wzrokiem.
Nie mogła uwierzyć kto stoi przede mną, nie zmienił się nic odkąd go widziałam po raz ostatni. Jego szare oczy spoczęły teraz na mnie, jego wzrok odrobinę złagodniał, ale tylko odrobinę bo gdy spojrzał znów na Josha kipiał w nich gniew.
- Tato... - wyrwał mi się.
- Wyjdź stąd - powiedział mój ojciec do Josha.
Josh się nie ruszył z miejsca, tak jak ja. W końcu odwrócił się i wyszedł a ja stałam jak wryta.
Ojciec oparł się o zlew w którym niedawno przez niego wylądował Josh.
- Moja mała dziewczyna - powiedział czule. Byłam wściekła. - Już siedemnaście lat... Kiedy to minęło.
- Jak się pieprzyłeś z.... Jak ona miała na imię? - Wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Riley kochanie zostaw to.
- Nie, nie zostawię. Pomyślałeś co ja czułam gdy weszłam do mojej sypialni a tam jakaś laska obciąga mojemu ojcu! - wrzeszczałam na całe gardło. Byłam wściekła, bardzo i nie mogłam się opanować. - Ty to już zamknięty rozdział mojego życia! Ciebie nie ma!
Ojciec poczuł się dotknięty widziałam to ale wcale mnie to nie obchodziło. Nie pomyślał co ja poczułam gdy weszłam do własnej sypialni a od stał na środku pokoju, przed nim klęczała nie dużo starsza ode mnie kobieta i ... zabawiała się jego fiutem. A on stał tylko z odchyloną głową do tyłu i jęczał z przyjemności. Stałam w drzwiach jak wryta w końcu uciekłam z piskiem do mamy.
To wspomnienie było tak obrzydliwe że aż mi się niedobrze zrobiło. Od tamtej pory nie widziałam go. Miną rok a nawet więcej nie pamiętam dobrze. Ojciec próbował się ze mną skontaktować ale ja mu na to nie pozwalałam. Gdy przyjeżdżał a uciekałam i nie wracałam szybko do domu bo wiedział że on tam jest i czeka na mnie. Gdy pisał lisy od razu je paliłam, dzwoni,ł odrzucałam.
Spojrzałam na obcego mi mężczyznę który tylko z wyglądu przypomniał mojego ojca.
- Słownictwo! Młoda damo
- Ty chyba sobie kur...wa żartujesz! - krzyknęłam bez opamiętania. - Weź mnie człowieku zostaw w spokoju! Nie chcę cię znać! Nie rozumiesz?!
- Riley jesteś moją córką! Musisz mi wybaczyć! - krzykną w końcu zdesperowany.
- Tego nie da się wybaczyć od tak! I nic nie muszę!
- Co tu się dzieje? - do kuchni weszła.. No tego to już było za wiele.
- Amy - mój głos był lodowaty. - Już idę - powiedział idąc w jej stronę do wyjścia z kuchni. - Już możecie się zabawiać.
Amy spojrzała na mnie sowimi brązowymi oczami, odgarnęła swoje rude włosy z twarzy i prawie uderzyła mnie w twarz, dotknęła mojego policzka ale ojciec ją odepchną. Pff... jedyne dobre co zrobił. A ja po prostu wyszłam i poszłam do pokoju w którym przedtem spałam.
*************
Siedziałam w obcym pokoju a może już teraz w moim kilka godzin. Sama. Rozmyślając nad tym co się dzieje.Już wiedziałam że to wszystko jest prawdą. Mój ojciec też jest taki. Dlatego ja jestem taka. Za kilka godzin też będę zmieniać się w wilka, pytanie kto mi w tym pomoże. Josh czy Damon.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę.
Do pokoju weszła, niższa ode mnie brunetka, niosąc w jednej ręce tacę z jedzeniem.
- Hej - powiedziała nieśmiało z jakimś dziwnym akcentem. - Jestem Katy, ale mów mi Kat. Jesteś Riley prawda?
- Em tak.
Odłożyła tacę na biurko które stało pod oknem, podeszła do mnie i usiadła na skraju łóżka.
- Jak się czujesz? - zapytała cicho.
- Ciulowo. - odpowiedziałam szczerzę. - Ale dam radę.
- Już wiesz kto zostanie twoim wybrankiem? Możesz mi powiedzieć. Traktuj mnie jak przyjaciółkę.
- Wiesz że to nie działa tak, że przyjdziesz i powiesz że mogę ci zaufać. - uśmiechnęłam się blado. - Na zaufanie trzeba zasłużyć. A wiele osób mnie zawiodło.
- Wiem że to tak nie działa. - Powiedziała ponuro.
Nagle przyszło mi coś do głowy.
- Czy... czy ty jesteś już po przemianie? - spojrzałam w jej ogromne brązowe oczy.
- Tak - uśmiechnęła się. - Moim wybrankiem jest Calvin. Poznasz go, chyba że już go znasz. Wysoki, brunet o brązowych włosach. Zwyczajny. Trzymaj się od niego z daleka bo ci oczy wydrapię - powiedziała żartobliwie.
Uniosłam ręce do góry w udawanym przerażeniu.
- Czy przemiana cię bolała? - Spytałam
- Na początku myślałam że umrę, to tak bardzo bolało, każda kość się zmieniała... nie wiem jak to opisać. Po chwili Calivin wziął cząstkę mojego bólu i dała radę walczyć i się przemienić.
Do pokoju bez pukania bez niczego wszedł Josh, kazał wyjść Kat z pokoju a ona to zrobiła.
Josh rzucił się na mnie, przygwoździł mnie do łóżka, nie mogłam oddychać, jego klatka napierała z całej siły na moją. Uderzył swoja głową o moją i wtedy poczułam co on robi. Wdziera się siłą do mojego umysłu. Instynktownie zaczęłam się bronić. Nie chciałam go w swojej głowie. Szukał czegoś, czegoś konkretnego. I w końcu to znalazł. Moje wspomnienia z Damonem. Każde najdrobniejsze wspomnienie. Nawet nie pamiętałam że jak byłam mała pocałowałam Damona. Boże tyle wspomnień.
Zebrałam w sobie tyle siły ile mogła i odepchnęłam Josha, tak że i z hukiem upadł na podłogę. A ja wstałam i poszłam na drugi koniec pokoju.
Miałam tego dość. Jeśli spróbuje podejść do mnie zacznę krzyczeć. Ale Josh się nie podniósł. Leżał tam, odliczyłam w myślach do stu nawet nie drgną.
- Josh? - zrobiłam ostrożnie krok w jego stronę.
Obleciał mnie strach. A co jeśli go zabiłam? Podeszłam do niego powoli. Leżał na plecach, a pod jego głową była kałuża krwi.
- O mój Boże... - zakryłam ręką usta.
Uklęknęłam przed nim, w moje jasne spodnie wsiąkałam krew ale w tym momencie nie przeszkadzało mi to. Dotknęłam zaledwie opuszkami palców jego policzka a on otworzył oczy.
Jeśli przeczytałeś/aś mojego bloga zostaw komentarz dla motywacji :)
Nie mogła uwierzyć kto stoi przede mną, nie zmienił się nic odkąd go widziałam po raz ostatni. Jego szare oczy spoczęły teraz na mnie, jego wzrok odrobinę złagodniał, ale tylko odrobinę bo gdy spojrzał znów na Josha kipiał w nich gniew.
- Tato... - wyrwał mi się.
- Wyjdź stąd - powiedział mój ojciec do Josha.
Josh się nie ruszył z miejsca, tak jak ja. W końcu odwrócił się i wyszedł a ja stałam jak wryta.
Ojciec oparł się o zlew w którym niedawno przez niego wylądował Josh.
- Moja mała dziewczyna - powiedział czule. Byłam wściekła. - Już siedemnaście lat... Kiedy to minęło.
- Jak się pieprzyłeś z.... Jak ona miała na imię? - Wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Riley kochanie zostaw to.
- Nie, nie zostawię. Pomyślałeś co ja czułam gdy weszłam do mojej sypialni a tam jakaś laska obciąga mojemu ojcu! - wrzeszczałam na całe gardło. Byłam wściekła, bardzo i nie mogłam się opanować. - Ty to już zamknięty rozdział mojego życia! Ciebie nie ma!
Ojciec poczuł się dotknięty widziałam to ale wcale mnie to nie obchodziło. Nie pomyślał co ja poczułam gdy weszłam do własnej sypialni a od stał na środku pokoju, przed nim klęczała nie dużo starsza ode mnie kobieta i ... zabawiała się jego fiutem. A on stał tylko z odchyloną głową do tyłu i jęczał z przyjemności. Stałam w drzwiach jak wryta w końcu uciekłam z piskiem do mamy.
To wspomnienie było tak obrzydliwe że aż mi się niedobrze zrobiło. Od tamtej pory nie widziałam go. Miną rok a nawet więcej nie pamiętam dobrze. Ojciec próbował się ze mną skontaktować ale ja mu na to nie pozwalałam. Gdy przyjeżdżał a uciekałam i nie wracałam szybko do domu bo wiedział że on tam jest i czeka na mnie. Gdy pisał lisy od razu je paliłam, dzwoni,ł odrzucałam.
Spojrzałam na obcego mi mężczyznę który tylko z wyglądu przypomniał mojego ojca.
- Słownictwo! Młoda damo
- Ty chyba sobie kur...wa żartujesz! - krzyknęłam bez opamiętania. - Weź mnie człowieku zostaw w spokoju! Nie chcę cię znać! Nie rozumiesz?!
- Riley jesteś moją córką! Musisz mi wybaczyć! - krzykną w końcu zdesperowany.
- Tego nie da się wybaczyć od tak! I nic nie muszę!
- Co tu się dzieje? - do kuchni weszła.. No tego to już było za wiele.
- Amy - mój głos był lodowaty. - Już idę - powiedział idąc w jej stronę do wyjścia z kuchni. - Już możecie się zabawiać.
Amy spojrzała na mnie sowimi brązowymi oczami, odgarnęła swoje rude włosy z twarzy i prawie uderzyła mnie w twarz, dotknęła mojego policzka ale ojciec ją odepchną. Pff... jedyne dobre co zrobił. A ja po prostu wyszłam i poszłam do pokoju w którym przedtem spałam.
*************
Siedziałam w obcym pokoju a może już teraz w moim kilka godzin. Sama. Rozmyślając nad tym co się dzieje.Już wiedziałam że to wszystko jest prawdą. Mój ojciec też jest taki. Dlatego ja jestem taka. Za kilka godzin też będę zmieniać się w wilka, pytanie kto mi w tym pomoże. Josh czy Damon.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę.
Do pokoju weszła, niższa ode mnie brunetka, niosąc w jednej ręce tacę z jedzeniem.
- Hej - powiedziała nieśmiało z jakimś dziwnym akcentem. - Jestem Katy, ale mów mi Kat. Jesteś Riley prawda?
- Em tak.
Odłożyła tacę na biurko które stało pod oknem, podeszła do mnie i usiadła na skraju łóżka.
- Jak się czujesz? - zapytała cicho.
- Ciulowo. - odpowiedziałam szczerzę. - Ale dam radę.
- Już wiesz kto zostanie twoim wybrankiem? Możesz mi powiedzieć. Traktuj mnie jak przyjaciółkę.
- Wiesz że to nie działa tak, że przyjdziesz i powiesz że mogę ci zaufać. - uśmiechnęłam się blado. - Na zaufanie trzeba zasłużyć. A wiele osób mnie zawiodło.
- Wiem że to tak nie działa. - Powiedziała ponuro.
Nagle przyszło mi coś do głowy.
- Czy... czy ty jesteś już po przemianie? - spojrzałam w jej ogromne brązowe oczy.
- Tak - uśmiechnęła się. - Moim wybrankiem jest Calvin. Poznasz go, chyba że już go znasz. Wysoki, brunet o brązowych włosach. Zwyczajny. Trzymaj się od niego z daleka bo ci oczy wydrapię - powiedziała żartobliwie.
Uniosłam ręce do góry w udawanym przerażeniu.
- Czy przemiana cię bolała? - Spytałam
- Na początku myślałam że umrę, to tak bardzo bolało, każda kość się zmieniała... nie wiem jak to opisać. Po chwili Calivin wziął cząstkę mojego bólu i dała radę walczyć i się przemienić.
Do pokoju bez pukania bez niczego wszedł Josh, kazał wyjść Kat z pokoju a ona to zrobiła.
Josh rzucił się na mnie, przygwoździł mnie do łóżka, nie mogłam oddychać, jego klatka napierała z całej siły na moją. Uderzył swoja głową o moją i wtedy poczułam co on robi. Wdziera się siłą do mojego umysłu. Instynktownie zaczęłam się bronić. Nie chciałam go w swojej głowie. Szukał czegoś, czegoś konkretnego. I w końcu to znalazł. Moje wspomnienia z Damonem. Każde najdrobniejsze wspomnienie. Nawet nie pamiętałam że jak byłam mała pocałowałam Damona. Boże tyle wspomnień.
Zebrałam w sobie tyle siły ile mogła i odepchnęłam Josha, tak że i z hukiem upadł na podłogę. A ja wstałam i poszłam na drugi koniec pokoju.
Miałam tego dość. Jeśli spróbuje podejść do mnie zacznę krzyczeć. Ale Josh się nie podniósł. Leżał tam, odliczyłam w myślach do stu nawet nie drgną.
- Josh? - zrobiłam ostrożnie krok w jego stronę.
Obleciał mnie strach. A co jeśli go zabiłam? Podeszłam do niego powoli. Leżał na plecach, a pod jego głową była kałuża krwi.
- O mój Boże... - zakryłam ręką usta.
Uklęknęłam przed nim, w moje jasne spodnie wsiąkałam krew ale w tym momencie nie przeszkadzało mi to. Dotknęłam zaledwie opuszkami palców jego policzka a on otworzył oczy.
Jeśli przeczytałeś/aś mojego bloga zostaw komentarz dla motywacji :)
wtorek, 17 marca 2015
ROZDZIAŁ 5
Siedziałam w ogromnym salonie, miał białe ściany, w koncie stał ogromny telewizor, w drugim koncie po przeciwnej stronie stała kanapa, obok były dwa fotele i stolik do kawy. Damon stał przy oknie i wyglądał na las gdzie chodziły wilki, a może wilkołaki. Chciałam coś do niego powiedzieć, ale mój głos nie chciał się wydobyć z mojego gardła, w końcu Damon odwrócił się do mnie twarzą.
- Powiedz coś Ray.
Otworzyła usta bo chciałam go zapytać, co to ma wszystko znaczyć, ale nic nie powiedziałam tylko siedziałam z otwartą buzią i patrzyłam się na chłopaka, którego znałam nie od dziś.
To wszystko mnie przerastało, w kilka sekund mój świat zawalił się. To co uważałam za kłamstwo stało się prawdą, a chłopiec którego znałam z dzieciństwie okazał się wielkim psem. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Mój brat i jego dziewczyna byli tacy sami. Ja też byłam. Ale niby skąd to się wzięło? Przecież żaden wilk mnie nigdy nie ugryzł i .... Właśnie to było to pytanie. Czy któreś z moich rodziców nie jest. Mama na pewno nim nie jest, ona się boi nawet mrówki a co dopiero zmienia się w wielkiego psa.... wilka.
- Przestań nas tak nazywać - oburzył się Damon.
- Co?? - Spojrzałam na niego.
- Czytam ci w myślach. Myślałem że mnie czujesz. - Zmarszczył brwi.
- Co do cholery - wstałam gwałtownie i podeszłam do niego. Dźgnęłam go palcem w żebro, chyba nawet nie poczuł. - Co ty sobie wyobrażasz? Nie dość że to wszystko zwaliło mi się z dnia na dzień na głowę, to jeszcze czytasz mi w myślach?! - wrzeszczałam bez opamiętania. - Co ty sobie myślisz?!
Zamachnęłam się i chciałam go uderzyć, otwartą dłonią w twarz ale złapał mnie, przyciągną do siebie, zamykając w niedźwiedzim uścisku.
- Puszczaj - syknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Uspokój się. Wiem że jesteś zmęczona i to wszystko stało się za szybko. Ale musisz się opanować. Proszę Riley. - Powiedział moje imię tak czule że aż się skrzywiłam. - Poza tym nie mogę też ryzykować że oszpecisz tak piękną twarz.
Zrujnował jeszcze bardziej całą sytuacje.
- Co za palant - burknęłam. - Dobra puszczaj pogadamy na spokojnie.
Spojrzał na mnie nieufnie, Ale powoli rozluźnił uścisk. Chciałam się odsunąć ale zamiast tego, moje ręce powędrował na jego szyję, przyciągając go do mnie. Zaczęłam płakać.
Boże co ja robić? - Wrzeszczałam na siebie w myślach. - Przestań! Odsuń się od niego! Ale moje ciało nie miało takiego zamiaru. Miałam wrażenie że nasze ciała idealnie do siebie pasują. Że bardzo dobrze znałam jego ciało każdy centymetr. Na tą myśl zarumieniłam się.
- Hej, hej uspokój się. Przestań płakać, proszę. - głaskał mnie tą swoją dużą dłonią po głowie - Takie miękkie - wymamrotał.
Odsunęłam się od niego, a on mnie puścił jakby nie chciał żebym się od niego oddalała. Poszłam do kuchni, odkręciłam wodę, nabrałam trochę na dłonie i chlusnęłam sobie w twarz. Zimna woda podziałała. Gdy się wyprostowałam, Damon stał obok z małym ręcznikiem którym wytarłam twarz. Odwróciłam się twarzą do chłopaka, opierając o blat kuchenny.
- Opowiedz mi wszystko. - Prosiłam na spokojnie.
- Mamy ten cudowny gen, od wieków. Jesteśmy strażnikami. W każdym miejscu możesz takiego znaleźć. Naszym zajęciem jest to że musimy chronić bezbronnych ludzi przed tymi pijawkami, które cie wczoraj zaatakowały. - Uśmiechną się - I takie głupiutkie przyszłe strażniczki ja ty.
Otworzyłam szeroko buzie i oczy z szoku. Ale nic nie powiedziałam. Wolałam to zachować dla siebie, chociaż tak na prawdę wyklinałam go w myślach. Właśnie mnie olśniło że pewnie on to wszystko słyszy.
- Tak, słyszę to -przyznał.- Posłuchaj - powiedział na poważnie. - Z wami dziewczynami nie ma przelewek. Sama nie przejdziesz przemiany. Musisz wybrać osobę którą chcesz ją przejść, ale zostaniesz z nią związana na zawsze. Będzie między wami więź. Będziecie mieli niezwykłą telepatię, jeśli jego coś zaboli ty też to odczujesz. Musisz rozważnie podjąć decyzje.
- Co to znaczy że muszę z kimś ją przejść.
- Żadna strażniczka nie przeżyła sama przemiany. I nie rodzi was się za wiele. Dlatego my, samce dbamy o was.
- Ale ja nie mam z kim jej przejść - spuściłam głowę, nadal w to trochę nie wierzyłam, ale jeśli mam przejść na prawdę jutro przemianę, musiałam z kimś ją przejść.
Ciepłe palce dotknęły mojego podbródka i uniosły moją głowę tak żebym spojrzała Damonowi w oczy.
- Jestem ja.
Patrzyłam na Damona z niedowierzaniem.
- Nie możesz... - powiedziała. - Moni wszystko to tak nie działa, nie możesz rzucić wszystkiego w cholerę i związać się na stałe z dziewczyną której nie znasz.
- Znam cię. - powiedział.
Jego dłoń przejechała na mój policzek a oczy obserwowały mnie uważnie. Taka intensywność koloru. Nic się nie zmieniły przez te lata. Nadal były piękne. Wróciły mi te wszystkie wspomnienia związane z nim. Już wtedy był wyższy ode mnie. Zawsze śmiał się ze mnie że jestem królewną. A ja oburzona odwracałam się od niego. Dawał mi za to dużego lizaka, kochałam słodycze i on to zawsze wykorzystywał. Pakował mnie w największe kłopoty, lecz zawsze mnie z nich wyciągał. Gdy namówiłam żeby wszedł ze mną na dach mojego domu, z którego zresztą spadłam i złamałam rękę, moi rodzice dostali szału, ale Damon powiedział że to on wpadł na ten pomysł co złagodził trochę sprawę ale to był ostatni raz kiedy go widziałam. Stał cały czerwony ze złości, bo ja płakałam i jęczałam jak bardzo boli. Chyba wyczuł że to wspomnienie stanęło mi przed oczami i uśmiechną się. To był cudowny uśmiech, w policzkach zakwitły mu słodkie dołeczki. Ciacho.
- Widzisz ile ze mną przeżyłaś?
- Tak. ale minęło 5 lat odkąd cię widziała. Zostawiłeś mnie. Odszedłeś sobie bez pożegnania. Dlaczego? - położyłam dłoń na jego torsie i odsunęłam go delikatnie od siebie żebym miała przestrzeń do oddychania.
- Mój brat Xavier... pamiętasz go? - przytaknęłam. - Kończył 17 lat i musieliśmy wyjechać. Gdy ja miałem się przemienić też wyjechaliśmy do Las Vegas.
- Umm - jęknęłam i zgięłam się w pół. Brzuch bolał bardzo, w kościach trzeszczało.
- Kiedy coś jadłaś? - zapytał pochylając sie nade mną.
- Umm... wczoraj rano.
Wyciągną z lodówki która stała zaraz obok paczkę kabanosów i podał mi ją.
- Chyba żartujesz - odsunęłam ją od siebie. - Jestem Weganką.
- To się i tak zmieni. - Wyciągną jedną laskę i przyłożył mi ją do ust. - Jedz.
Nie wiem co się ze mną w tym momencie stało ale wyrwałam mu tą laskę i zjadłam całą, później dobrałam się do tego co było w paczce. Czułam że to biedne zwierzątko które musiało umrzeć żeby zaspokoić moje potrzeby właśnie krzepło we mnie i dodawało mi siły.
- Zrobić ci coś do jedzenia jeszcze czy wystarczy? - Zapytał chłopak powstrzymując się od śmiechu.
Dałam mu kuksańca a ramię i w ty samym czasie do kuchni wszedł Josh.
Temperatura pokoju momentalnie spadła, Josh podszedł do lodówki wyją butelkę wody. Odkręcił kapsel i wyrzucił go na blat za mną. Oparł się na blat obok mnie, bardzo blisko mnie, nasze łokcie stykały się ze sobą za każdym razem gdy podnosił butelkę do ust.
- Boże... muszę wracać do domu - oznajmiłam. - Moja mama pewnie odchodzi od zmysłów.
- Nigdzie nie idziesz. - Josh objął mnie ramieniem w tali i przyciągną do siebie.
Spojrzałam na Damona jego oczy zapłonęły gniewem, lecz nic nie powiedział, odwrócił się i po prostu wyszedł.
- Ty też taki jesteś? - zapytałam.
- Jaki? - odłożył butelkę i staną twarzą do mnie.
Zaczynało mnie wkurzać to że wszyscy są wyżsi ode mnie i patrzyli na mnie z góry.
- Przestań na mnie patrzeć z góry - mruknęłam pod nosem ze złości.
- Jak mam na ciebie patrzeć skoro jesteś taka mała.
- Jezu... ty też jesteś wilkołakiem?
- Tak.
- Wiedziałeś od początku że też nim jestem?
- Tak - westchną ponuro. - Riley posłuchaj, przepraszam że wczoraj nie wyczułem tego wampira. Że cię skrzywdził. To moja wina.
- No tak byłeś zbyt zajęty.
Uśmiechną się i pochylił się nade mną i trącił mój nos swoim.
- Nie pozwalaj sobie.
Josh został szybko odsunięty ode mnie, wręczy odepchnięty i wylądował na zlewie.
- Powiedz coś Ray.
Otworzyła usta bo chciałam go zapytać, co to ma wszystko znaczyć, ale nic nie powiedziałam tylko siedziałam z otwartą buzią i patrzyłam się na chłopaka, którego znałam nie od dziś.
To wszystko mnie przerastało, w kilka sekund mój świat zawalił się. To co uważałam za kłamstwo stało się prawdą, a chłopiec którego znałam z dzieciństwie okazał się wielkim psem. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Mój brat i jego dziewczyna byli tacy sami. Ja też byłam. Ale niby skąd to się wzięło? Przecież żaden wilk mnie nigdy nie ugryzł i .... Właśnie to było to pytanie. Czy któreś z moich rodziców nie jest. Mama na pewno nim nie jest, ona się boi nawet mrówki a co dopiero zmienia się w wielkiego psa.... wilka.
- Przestań nas tak nazywać - oburzył się Damon.
- Co?? - Spojrzałam na niego.
- Czytam ci w myślach. Myślałem że mnie czujesz. - Zmarszczył brwi.
- Co do cholery - wstałam gwałtownie i podeszłam do niego. Dźgnęłam go palcem w żebro, chyba nawet nie poczuł. - Co ty sobie wyobrażasz? Nie dość że to wszystko zwaliło mi się z dnia na dzień na głowę, to jeszcze czytasz mi w myślach?! - wrzeszczałam bez opamiętania. - Co ty sobie myślisz?!
Zamachnęłam się i chciałam go uderzyć, otwartą dłonią w twarz ale złapał mnie, przyciągną do siebie, zamykając w niedźwiedzim uścisku.
- Puszczaj - syknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Uspokój się. Wiem że jesteś zmęczona i to wszystko stało się za szybko. Ale musisz się opanować. Proszę Riley. - Powiedział moje imię tak czule że aż się skrzywiłam. - Poza tym nie mogę też ryzykować że oszpecisz tak piękną twarz.
Zrujnował jeszcze bardziej całą sytuacje.
- Co za palant - burknęłam. - Dobra puszczaj pogadamy na spokojnie.
Spojrzał na mnie nieufnie, Ale powoli rozluźnił uścisk. Chciałam się odsunąć ale zamiast tego, moje ręce powędrował na jego szyję, przyciągając go do mnie. Zaczęłam płakać.
Boże co ja robić? - Wrzeszczałam na siebie w myślach. - Przestań! Odsuń się od niego! Ale moje ciało nie miało takiego zamiaru. Miałam wrażenie że nasze ciała idealnie do siebie pasują. Że bardzo dobrze znałam jego ciało każdy centymetr. Na tą myśl zarumieniłam się.
- Hej, hej uspokój się. Przestań płakać, proszę. - głaskał mnie tą swoją dużą dłonią po głowie - Takie miękkie - wymamrotał.
Odsunęłam się od niego, a on mnie puścił jakby nie chciał żebym się od niego oddalała. Poszłam do kuchni, odkręciłam wodę, nabrałam trochę na dłonie i chlusnęłam sobie w twarz. Zimna woda podziałała. Gdy się wyprostowałam, Damon stał obok z małym ręcznikiem którym wytarłam twarz. Odwróciłam się twarzą do chłopaka, opierając o blat kuchenny.
- Opowiedz mi wszystko. - Prosiłam na spokojnie.
- Mamy ten cudowny gen, od wieków. Jesteśmy strażnikami. W każdym miejscu możesz takiego znaleźć. Naszym zajęciem jest to że musimy chronić bezbronnych ludzi przed tymi pijawkami, które cie wczoraj zaatakowały. - Uśmiechną się - I takie głupiutkie przyszłe strażniczki ja ty.
Otworzyłam szeroko buzie i oczy z szoku. Ale nic nie powiedziałam. Wolałam to zachować dla siebie, chociaż tak na prawdę wyklinałam go w myślach. Właśnie mnie olśniło że pewnie on to wszystko słyszy.
- Tak, słyszę to -przyznał.- Posłuchaj - powiedział na poważnie. - Z wami dziewczynami nie ma przelewek. Sama nie przejdziesz przemiany. Musisz wybrać osobę którą chcesz ją przejść, ale zostaniesz z nią związana na zawsze. Będzie między wami więź. Będziecie mieli niezwykłą telepatię, jeśli jego coś zaboli ty też to odczujesz. Musisz rozważnie podjąć decyzje.
- Co to znaczy że muszę z kimś ją przejść.
- Żadna strażniczka nie przeżyła sama przemiany. I nie rodzi was się za wiele. Dlatego my, samce dbamy o was.
- Ale ja nie mam z kim jej przejść - spuściłam głowę, nadal w to trochę nie wierzyłam, ale jeśli mam przejść na prawdę jutro przemianę, musiałam z kimś ją przejść.
Ciepłe palce dotknęły mojego podbródka i uniosły moją głowę tak żebym spojrzała Damonowi w oczy.
- Jestem ja.
Patrzyłam na Damona z niedowierzaniem.
- Nie możesz... - powiedziała. - Moni wszystko to tak nie działa, nie możesz rzucić wszystkiego w cholerę i związać się na stałe z dziewczyną której nie znasz.
- Znam cię. - powiedział.
Jego dłoń przejechała na mój policzek a oczy obserwowały mnie uważnie. Taka intensywność koloru. Nic się nie zmieniły przez te lata. Nadal były piękne. Wróciły mi te wszystkie wspomnienia związane z nim. Już wtedy był wyższy ode mnie. Zawsze śmiał się ze mnie że jestem królewną. A ja oburzona odwracałam się od niego. Dawał mi za to dużego lizaka, kochałam słodycze i on to zawsze wykorzystywał. Pakował mnie w największe kłopoty, lecz zawsze mnie z nich wyciągał. Gdy namówiłam żeby wszedł ze mną na dach mojego domu, z którego zresztą spadłam i złamałam rękę, moi rodzice dostali szału, ale Damon powiedział że to on wpadł na ten pomysł co złagodził trochę sprawę ale to był ostatni raz kiedy go widziałam. Stał cały czerwony ze złości, bo ja płakałam i jęczałam jak bardzo boli. Chyba wyczuł że to wspomnienie stanęło mi przed oczami i uśmiechną się. To był cudowny uśmiech, w policzkach zakwitły mu słodkie dołeczki. Ciacho.
- Widzisz ile ze mną przeżyłaś?
- Tak. ale minęło 5 lat odkąd cię widziała. Zostawiłeś mnie. Odszedłeś sobie bez pożegnania. Dlaczego? - położyłam dłoń na jego torsie i odsunęłam go delikatnie od siebie żebym miała przestrzeń do oddychania.
- Mój brat Xavier... pamiętasz go? - przytaknęłam. - Kończył 17 lat i musieliśmy wyjechać. Gdy ja miałem się przemienić też wyjechaliśmy do Las Vegas.
- Umm - jęknęłam i zgięłam się w pół. Brzuch bolał bardzo, w kościach trzeszczało.
- Kiedy coś jadłaś? - zapytał pochylając sie nade mną.
- Umm... wczoraj rano.
Wyciągną z lodówki która stała zaraz obok paczkę kabanosów i podał mi ją.
- Chyba żartujesz - odsunęłam ją od siebie. - Jestem Weganką.
- To się i tak zmieni. - Wyciągną jedną laskę i przyłożył mi ją do ust. - Jedz.
Nie wiem co się ze mną w tym momencie stało ale wyrwałam mu tą laskę i zjadłam całą, później dobrałam się do tego co było w paczce. Czułam że to biedne zwierzątko które musiało umrzeć żeby zaspokoić moje potrzeby właśnie krzepło we mnie i dodawało mi siły.
- Zrobić ci coś do jedzenia jeszcze czy wystarczy? - Zapytał chłopak powstrzymując się od śmiechu.
Dałam mu kuksańca a ramię i w ty samym czasie do kuchni wszedł Josh.
Temperatura pokoju momentalnie spadła, Josh podszedł do lodówki wyją butelkę wody. Odkręcił kapsel i wyrzucił go na blat za mną. Oparł się na blat obok mnie, bardzo blisko mnie, nasze łokcie stykały się ze sobą za każdym razem gdy podnosił butelkę do ust.
- Boże... muszę wracać do domu - oznajmiłam. - Moja mama pewnie odchodzi od zmysłów.
- Nigdzie nie idziesz. - Josh objął mnie ramieniem w tali i przyciągną do siebie.
Spojrzałam na Damona jego oczy zapłonęły gniewem, lecz nic nie powiedział, odwrócił się i po prostu wyszedł.
- Ty też taki jesteś? - zapytałam.
- Jaki? - odłożył butelkę i staną twarzą do mnie.
Zaczynało mnie wkurzać to że wszyscy są wyżsi ode mnie i patrzyli na mnie z góry.
- Przestań na mnie patrzeć z góry - mruknęłam pod nosem ze złości.
- Jak mam na ciebie patrzeć skoro jesteś taka mała.
- Jezu... ty też jesteś wilkołakiem?
- Tak.
- Wiedziałeś od początku że też nim jestem?
- Tak - westchną ponuro. - Riley posłuchaj, przepraszam że wczoraj nie wyczułem tego wampira. Że cię skrzywdził. To moja wina.
- No tak byłeś zbyt zajęty.
Uśmiechną się i pochylił się nade mną i trącił mój nos swoim.
- Nie pozwalaj sobie.
Josh został szybko odsunięty ode mnie, wręczy odepchnięty i wylądował na zlewie.
niedziela, 15 marca 2015
ROZDZIAŁ 4
- Wróć do nas - słyszałam cichy szept z oddali.. - Nie poddawaj się. Walcz. Pomogę ci. Tylko idź za moim głosem.
Ktoś mną poruszył. Coś ciepłego i miękkiego przesunęło się po mojej skórze. Próbowałam mówić do tego cudownego głosu wokół mnie i może to zrobiłam. Nie byłam pewna.
W którymś momencie otoczyła mnie chmura i gdzieś poniosła. Czułam pod policzkiem bicie serca, usypiające mnie. Potem głos odszedł. W pewnym momencie zobaczyłam jasne światło i twarz. Już ją widziałam.
Jego usta poruszały się. Mówił coś do mnie, ale nie rozumiałam. Słowa nie układały się w całość. Zamknęłam oczy i z całej siły próbowałam skupić się na jego słowach.
- Już dobrze, nic ci nie będzie. - Powiedział.
Zaczęłam mrugać. Powoli wszystko do mnie docierało. Siedziałam... wręcz leżałam, na kolanach z przyciśniętą twarzą do piersi chłopaka.
- Co... - to był tak delikatny szept że zdziwiłam się że w ogóle usłyszał.
- Ciśśśś.... - uciszył mnie.
Wstał ze mną na rękach i poszedł do pokoju w którym wcześniej byłam. Położył mnie na łóżku i nachylił się nade mną.
- Zaraz wracam, nie umieraj i nie przemieniaj się beze mnie.
Wyszedł z pokoju, a ja powoli zaczęłam wracać do życia. Leżałam sztywno na plecach, zaczęłam zaciska dłonie w pięści i powoli zaczęłam się podnosić. Kręciło mi się w głowie i czułam kujący ból u nasady czaszki, ale zrobiłam to. Usiadłam pomimo to.
Drzwi się otworzyły i do środka wszedł chłopak o niebieskich oczach.
- Hej - podszedł do mnie szybko i usiadł obok. Objął mnie jedną ręką w pasie. - Nie powinnaś była wstawać.
Przystawił mi do ust szklankę z czymś dziwnym. Gdy pociągnęłam łyk skrzywiłam się. Sok marchewkowy, ale czułam jak wracają mi siły więc wypiłam do dna.
- Kim... Kim ty jesteś? - zapytałam.
- Strażnikiem. Nie pozwolę by coś ci się stało.
- Jaki do cholery strażnikiem?
- Nie wiesz kim jest....
- W dupie mam kim jesteś. - warknęłam już pełna sił. - Mów o co chodzi. Kim jesteś i co ja tu robię.
- Jesteś wilkołakiem, jutro o północy przejdziesz pierwszą przemianę.
Siedziałam i patrzyłam a chłopaka jak na kompletnego wariata.
- Jaja sobie robisz? - zapytałam chłodno. - Bo wiesz. Nie śmieszne to było. Wilkołaki? Serio? Przecież to nie istnieje.
- Gdyby nie istniały, to by cię to nie było.
- Wal się - mruknęłam, próbując go od siebie odsunąć.
- Posłuchaj to wszystko to prawda. Jestem Strażnikiem, nazywam się Damon Abel.
Skądś kojarzyłam te nazwisko. I wtedy przed oczami staną mi obraz chłopca może w wieku 10 lat, z szopą czarnych włosów i o niebieskich oczach. Stał nad dziewczynką o platynowych włosach, nie widziałam jej twarzy zdecydowanie młodszej od niego o jakieś dwa lata albo trzy.
Spojrzałam na chłopaka zupełnie nie podobnego do chłopaka z wspomnienia. Boże to był on. Chłopak za którym czasami tęskniłam. Gdy byłam mała, podkochiwałam się w nim, ale to niemożliwe. Co on tu robił. I dlaczego opowiadał takie bzdury.
- Jak.... Jakim cudem? - jąkałam.
- Poznałaś mnie? - Uśmiechną się.
- Boże, Damon minęło tyle lat. - Odsunęłam się od niego i popatrzyłam na chłopaka. - Nawet się nie pożegnałeś - uderzyłam go z całej siły w ramię.
- Tęskniłaś?
- Nie - skłamałam.
- Kłamiesz. Nadal nie nauczyłaś się kłamać. Ale to dobrze.
- Boże co za frajer....
- Wyrażaj się. Kiedyś nie byłaś taka pyskata Ray. - Westchną głośno. - Miałem trochę nadzieje że mnie nie pamiętasz.
- Żartujesz? - Nie wierzyłam własnym uszom. - Dlaczego?
- Bo nie możesz teraz pochopnie podejmować decyzji. Posłuchaj Ray, nie kłamię mówiąc że wilkołaki istnieją, wampiry też. To cud że zostałaś przy życiu.
- Co masz na myśli mówiąc że to cud że zostałam przy życiu. - Moje serce galopowało.
- Hej, spokojnie. Chodziło mi o to jak blisko ciebie wczoraj były te pijawki. Ich ślina jest dla nas toksyczna. To - dotkną mojej szyi - nie zniknie szybko.
- Boże - westchnęłam. - Naprawdę ci odbiło.
- Dasz radę chodzić?
Przytaknęłam i wstałam za jego pomocą.
Wyprowadził mnie na ganek, podwórko było ogromne, i ogromne trzy wilki które na nim stały.
Cofnęłam się z cichym okrzykiem. Jeden z nich podszedł do nas i nie spuszczał ze mnie wzroku, miał piękne brązowe oczy, ludzkie oczy.
- Marc - usłyszałam własny szept.
W tedy wilk zaczął warczeć, ruszył do przodu. Usłyszałam warczenie za sobą. Odwróciłam się szybko. Wilk, ogromny czarny wilk, o niebieskich oczach stał za mną. Ruszył na wilka, o rudej sierści ( to na pewno nie Marc, Mój brat ma blond włosy). Otarł się o mnie. Miał aksamitne futro. Myślałam ze zaczną walczyć ale nie. Damon warkną na wilka, a ten skulił się i piszczał jakby z bólu. Wbiegłam boso na błotnistą ziemię. Prawie się poślizgnęłam i runęłabym w błoto, ale zachowałam równowagę i podeszłam do czarnego wilka i odepchnęłam go delikatnie.
- Przestań - krzyknęłam.
Wilk spojrzał na mnie i zawył. Wtedy wszystkie wilki ruszył w las.
Zostałam sama niewiedzą co robić.
Ktoś mną poruszył. Coś ciepłego i miękkiego przesunęło się po mojej skórze. Próbowałam mówić do tego cudownego głosu wokół mnie i może to zrobiłam. Nie byłam pewna.
W którymś momencie otoczyła mnie chmura i gdzieś poniosła. Czułam pod policzkiem bicie serca, usypiające mnie. Potem głos odszedł. W pewnym momencie zobaczyłam jasne światło i twarz. Już ją widziałam.
Jego usta poruszały się. Mówił coś do mnie, ale nie rozumiałam. Słowa nie układały się w całość. Zamknęłam oczy i z całej siły próbowałam skupić się na jego słowach.
- Już dobrze, nic ci nie będzie. - Powiedział.
Zaczęłam mrugać. Powoli wszystko do mnie docierało. Siedziałam... wręcz leżałam, na kolanach z przyciśniętą twarzą do piersi chłopaka.
- Co... - to był tak delikatny szept że zdziwiłam się że w ogóle usłyszał.
- Ciśśśś.... - uciszył mnie.
Wstał ze mną na rękach i poszedł do pokoju w którym wcześniej byłam. Położył mnie na łóżku i nachylił się nade mną.
- Zaraz wracam, nie umieraj i nie przemieniaj się beze mnie.
Wyszedł z pokoju, a ja powoli zaczęłam wracać do życia. Leżałam sztywno na plecach, zaczęłam zaciska dłonie w pięści i powoli zaczęłam się podnosić. Kręciło mi się w głowie i czułam kujący ból u nasady czaszki, ale zrobiłam to. Usiadłam pomimo to.
Drzwi się otworzyły i do środka wszedł chłopak o niebieskich oczach.
- Hej - podszedł do mnie szybko i usiadł obok. Objął mnie jedną ręką w pasie. - Nie powinnaś była wstawać.
Przystawił mi do ust szklankę z czymś dziwnym. Gdy pociągnęłam łyk skrzywiłam się. Sok marchewkowy, ale czułam jak wracają mi siły więc wypiłam do dna.
- Kim... Kim ty jesteś? - zapytałam.
- Strażnikiem. Nie pozwolę by coś ci się stało.
- Jaki do cholery strażnikiem?
- Nie wiesz kim jest....
- W dupie mam kim jesteś. - warknęłam już pełna sił. - Mów o co chodzi. Kim jesteś i co ja tu robię.
- Jesteś wilkołakiem, jutro o północy przejdziesz pierwszą przemianę.
Siedziałam i patrzyłam a chłopaka jak na kompletnego wariata.
- Jaja sobie robisz? - zapytałam chłodno. - Bo wiesz. Nie śmieszne to było. Wilkołaki? Serio? Przecież to nie istnieje.
- Gdyby nie istniały, to by cię to nie było.
- Wal się - mruknęłam, próbując go od siebie odsunąć.
- Posłuchaj to wszystko to prawda. Jestem Strażnikiem, nazywam się Damon Abel.
Skądś kojarzyłam te nazwisko. I wtedy przed oczami staną mi obraz chłopca może w wieku 10 lat, z szopą czarnych włosów i o niebieskich oczach. Stał nad dziewczynką o platynowych włosach, nie widziałam jej twarzy zdecydowanie młodszej od niego o jakieś dwa lata albo trzy.
Spojrzałam na chłopaka zupełnie nie podobnego do chłopaka z wspomnienia. Boże to był on. Chłopak za którym czasami tęskniłam. Gdy byłam mała, podkochiwałam się w nim, ale to niemożliwe. Co on tu robił. I dlaczego opowiadał takie bzdury.
- Jak.... Jakim cudem? - jąkałam.
- Poznałaś mnie? - Uśmiechną się.
- Boże, Damon minęło tyle lat. - Odsunęłam się od niego i popatrzyłam na chłopaka. - Nawet się nie pożegnałeś - uderzyłam go z całej siły w ramię.
- Tęskniłaś?
- Nie - skłamałam.
- Kłamiesz. Nadal nie nauczyłaś się kłamać. Ale to dobrze.
- Boże co za frajer....
- Wyrażaj się. Kiedyś nie byłaś taka pyskata Ray. - Westchną głośno. - Miałem trochę nadzieje że mnie nie pamiętasz.
- Żartujesz? - Nie wierzyłam własnym uszom. - Dlaczego?
- Bo nie możesz teraz pochopnie podejmować decyzji. Posłuchaj Ray, nie kłamię mówiąc że wilkołaki istnieją, wampiry też. To cud że zostałaś przy życiu.
- Co masz na myśli mówiąc że to cud że zostałam przy życiu. - Moje serce galopowało.
- Hej, spokojnie. Chodziło mi o to jak blisko ciebie wczoraj były te pijawki. Ich ślina jest dla nas toksyczna. To - dotkną mojej szyi - nie zniknie szybko.
- Boże - westchnęłam. - Naprawdę ci odbiło.
- Dasz radę chodzić?
Przytaknęłam i wstałam za jego pomocą.
Wyprowadził mnie na ganek, podwórko było ogromne, i ogromne trzy wilki które na nim stały.
Cofnęłam się z cichym okrzykiem. Jeden z nich podszedł do nas i nie spuszczał ze mnie wzroku, miał piękne brązowe oczy, ludzkie oczy.
- Marc - usłyszałam własny szept.
W tedy wilk zaczął warczeć, ruszył do przodu. Usłyszałam warczenie za sobą. Odwróciłam się szybko. Wilk, ogromny czarny wilk, o niebieskich oczach stał za mną. Ruszył na wilka, o rudej sierści ( to na pewno nie Marc, Mój brat ma blond włosy). Otarł się o mnie. Miał aksamitne futro. Myślałam ze zaczną walczyć ale nie. Damon warkną na wilka, a ten skulił się i piszczał jakby z bólu. Wbiegłam boso na błotnistą ziemię. Prawie się poślizgnęłam i runęłabym w błoto, ale zachowałam równowagę i podeszłam do czarnego wilka i odepchnęłam go delikatnie.
- Przestań - krzyknęłam.
Wilk spojrzał na mnie i zawył. Wtedy wszystkie wilki ruszył w las.
Zostałam sama niewiedzą co robić.
sobota, 14 marca 2015
ROZDZIAŁ 3
Obudził mnie potężny grzmot, a w pokoju od błyskawic było aż jasno. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał 3:00. Chciałam zapalić lampkę nocną ale chyba nie było prądu. Wyszłam z pokoju wpadając w czyjeś ramiona. Odsunęłam się. Stanęłam w najwygodniejszej pozycji obronnej.
- Marc? - szepnęłam.
Ktoś nachylił się nade mną i jego ciepły oddech owiał moją szyję. Zmroziło mi krew w żyłach. Przestałam nawet oddychać.
- Nie... - jego usta musnęły moje.
Z całej siły jaką w sobie miałam przyłożyłam Joshowi w twarz.
- Co tu robisz? - zapytałam ostro.
- Usłyszałem twój krzyk.
- Serio? - jęknęłam.
- Tak. Mam bardzo wyczulony słuch.
- Zejdźmy do kuchni. Są tam świeczki.
Złapałam go za ramię i schodziliśmy powoli na dół. Źle stanęłam i runęłabym w dół gdyby nie Josh. Złapał mnie. Wziął na ręce tak że moje nogi oplatały biodra, a ręce szyje.
Zaczął normalnie schodzić ze mną na rękach.
- Puść mnie - powiedziałam.
- Nie, bo znów się potkniesz. A co jak, nie zdążę cię złapać?
Uśmiechnęłam się pod nosem. Boże jak dobrze że było ciemno.
Gdy byliśmy już w kuchni, Josh posadził mnie na blacie.
- Poszukajmy tych świec. - Powiedziałam
Jednak on miał inne plany. Położył ręce pomiędzy moimi nogami, a jego nos ocierał o mój. Boże jakie to było cudowne. Moje ciało mrowiło w każdym miejscu gdzie stykało się z jego.
Jego usta zjechały na moją szyję, zasypywał ją delikatnymi pocałunkami.
- Przestań - powiedziałam najostrzejszym głosem jakim było mnie w tej chwili stać.
Odsuną się ode mnie i odchrząkną.
- Sorry.
- Pff....
Zeskoczyłam z blatu i akurat w tym momencie prąd wrócił i o dziwo w kuchni zapaliło się światło.
- Chcesz coś do picia? - Zapytałam?
- Nie.
Dopiero teraz się zorientowałam że stoję przed Joshem w samych majtkach. Znów. Poczułam że rumieniec pali moją twarz.
Wyjęłam z szuflady dwie świeczki i podałam jedną Joshowi oraz paczkę zapałek.
- Wracajmy.
Zgasiłam świtało w kuchni i poszliśmy po omacku na górę. Nagle Josh przyparł mnie do ściany i pocałował. Otworzyłam szeroko oczy i wtedy go zobaczyłam.
Stał tam jak gdyby nigdy nic. I patrzył na nas płonącym wzrokiem. Chłopak, przeszło metr osiemdziesiąt. Próbowałam coś powiedzieć pokazać ale nic nie mogłam. Josh napierał na mnie całym ciałem. W końcu przestał na chwile. A ja wykorzystałam okazję i krzyknęłam.
- On tam jest! - i pokazałam palcem miejsce gdzie stał chłopak.
Josh szybko się obrócił i kazał mi iść na górę.
W biegałam po dwa schodki. Wpadałam do sypialni mamy i Jeffa. Stałam przy drzwiach i nasłuchiwałam. Usłyszałam... warczenie psów?
Odsuwałam się pośpiesznie od drzwi. Potknęłam się. I.... Nie upadłam na podłogę. Czyjeś ramiona mnie złapały. Miałam już w oczach łzy.
- Jeśli chcesz żyć, nie piśniesz ani słówka. - Głos był gruby i stanowczy. - Wyniesiesz się z tego miasta. Nigdy więcej tu nie wrócisz. Rozumiesz?
Pokiwała głową, przerażona.
Odchylił moją głowę... i polizał mnie po szyi. To miejsce zaczęło palić. Upadłam na podłogę i zaczęłam krzyczę z bólu.
- Riley?! - czyjś krzyk dobiegł moim uszom.
******
Otworzyłam oczy. Szyja bolała piekielnie. Rozejrzałam się .... po obcym mi pokoju. Usiadłam powoli. Dotknęłam szyi w miejscu gdzie najbardziej bolała. Miałam tam plaster, olbrzymi plaster.
Wstałam z łóżka, na chwiejnych nogach. Rozejrzałam się po pokoju. Na pewno nie byłam u siebie w domu.
Pokój miał białe ściany, czarne meble i okno za którym widniał las. To był piękny widok, który mnie przerażał za razem, bo nie miałam pojęcia gdzie jestem.
Wyszłam z pokoju, szłam korytarzem, aż do schodów. Schodziłam powoli. Doszłam do dużego pokoju, chyba salonu.
- Nie powinnaś była wstawać. - Usłyszałam za sobą obcy głos.
Odwróciłam sie pośpiesznie i ujrzałam chłopaka o hebanowych włosach, niebieskich oczach. Uśmiechał się przebiegle, ale przyjaźnie zarazem.
- Gdzie.... gdzie ja jestem? - mój głos był ochrypły.
- W rezerwacie. Zostaniesz tu. Nie jesteś bezpieczna, poza rezerwatem.
- Ale... - rozbiłam krok i kolana się pode mną ugięły.Przed oczami zrobiło się szaro. Nic więcej nie pamiętam, poza bólem w całym ciele.
- Marc? - szepnęłam.
Ktoś nachylił się nade mną i jego ciepły oddech owiał moją szyję. Zmroziło mi krew w żyłach. Przestałam nawet oddychać.
- Nie... - jego usta musnęły moje.
Z całej siły jaką w sobie miałam przyłożyłam Joshowi w twarz.
- Co tu robisz? - zapytałam ostro.
- Usłyszałem twój krzyk.
- Serio? - jęknęłam.
- Tak. Mam bardzo wyczulony słuch.
- Zejdźmy do kuchni. Są tam świeczki.
Złapałam go za ramię i schodziliśmy powoli na dół. Źle stanęłam i runęłabym w dół gdyby nie Josh. Złapał mnie. Wziął na ręce tak że moje nogi oplatały biodra, a ręce szyje.
Zaczął normalnie schodzić ze mną na rękach.
- Puść mnie - powiedziałam.
- Nie, bo znów się potkniesz. A co jak, nie zdążę cię złapać?
Uśmiechnęłam się pod nosem. Boże jak dobrze że było ciemno.
Gdy byliśmy już w kuchni, Josh posadził mnie na blacie.
- Poszukajmy tych świec. - Powiedziałam
Jednak on miał inne plany. Położył ręce pomiędzy moimi nogami, a jego nos ocierał o mój. Boże jakie to było cudowne. Moje ciało mrowiło w każdym miejscu gdzie stykało się z jego.
Jego usta zjechały na moją szyję, zasypywał ją delikatnymi pocałunkami.
- Przestań - powiedziałam najostrzejszym głosem jakim było mnie w tej chwili stać.
Odsuną się ode mnie i odchrząkną.
- Sorry.
- Pff....
Zeskoczyłam z blatu i akurat w tym momencie prąd wrócił i o dziwo w kuchni zapaliło się światło.
- Chcesz coś do picia? - Zapytałam?
- Nie.
Dopiero teraz się zorientowałam że stoję przed Joshem w samych majtkach. Znów. Poczułam że rumieniec pali moją twarz.
Wyjęłam z szuflady dwie świeczki i podałam jedną Joshowi oraz paczkę zapałek.
- Wracajmy.
Zgasiłam świtało w kuchni i poszliśmy po omacku na górę. Nagle Josh przyparł mnie do ściany i pocałował. Otworzyłam szeroko oczy i wtedy go zobaczyłam.
Stał tam jak gdyby nigdy nic. I patrzył na nas płonącym wzrokiem. Chłopak, przeszło metr osiemdziesiąt. Próbowałam coś powiedzieć pokazać ale nic nie mogłam. Josh napierał na mnie całym ciałem. W końcu przestał na chwile. A ja wykorzystałam okazję i krzyknęłam.
- On tam jest! - i pokazałam palcem miejsce gdzie stał chłopak.
Josh szybko się obrócił i kazał mi iść na górę.
W biegałam po dwa schodki. Wpadałam do sypialni mamy i Jeffa. Stałam przy drzwiach i nasłuchiwałam. Usłyszałam... warczenie psów?
Odsuwałam się pośpiesznie od drzwi. Potknęłam się. I.... Nie upadłam na podłogę. Czyjeś ramiona mnie złapały. Miałam już w oczach łzy.
- Jeśli chcesz żyć, nie piśniesz ani słówka. - Głos był gruby i stanowczy. - Wyniesiesz się z tego miasta. Nigdy więcej tu nie wrócisz. Rozumiesz?
Pokiwała głową, przerażona.
Odchylił moją głowę... i polizał mnie po szyi. To miejsce zaczęło palić. Upadłam na podłogę i zaczęłam krzyczę z bólu.
- Riley?! - czyjś krzyk dobiegł moim uszom.
******
Otworzyłam oczy. Szyja bolała piekielnie. Rozejrzałam się .... po obcym mi pokoju. Usiadłam powoli. Dotknęłam szyi w miejscu gdzie najbardziej bolała. Miałam tam plaster, olbrzymi plaster.
Wstałam z łóżka, na chwiejnych nogach. Rozejrzałam się po pokoju. Na pewno nie byłam u siebie w domu.
Pokój miał białe ściany, czarne meble i okno za którym widniał las. To był piękny widok, który mnie przerażał za razem, bo nie miałam pojęcia gdzie jestem.
Wyszłam z pokoju, szłam korytarzem, aż do schodów. Schodziłam powoli. Doszłam do dużego pokoju, chyba salonu.
- Nie powinnaś była wstawać. - Usłyszałam za sobą obcy głos.
Odwróciłam sie pośpiesznie i ujrzałam chłopaka o hebanowych włosach, niebieskich oczach. Uśmiechał się przebiegle, ale przyjaźnie zarazem.
- Gdzie.... gdzie ja jestem? - mój głos był ochrypły.
- W rezerwacie. Zostaniesz tu. Nie jesteś bezpieczna, poza rezerwatem.
- Ale... - rozbiłam krok i kolana się pode mną ugięły.Przed oczami zrobiło się szaro. Nic więcej nie pamiętam, poza bólem w całym ciele.
czwartek, 12 marca 2015
ROZDZIAŁ 2
Drzwi były otwarte, w przedsionku stał Marc.
- Co tak długo? - zapytała
- Trzeba było po mnie przyjechać a nie mnie olać.
Ominęłam go, zdjęłam buty, kurtkę Josha którą odwiesiłam na wieszak.
Wchodziłam powoli na górę, gdy weszłam od razu poszłam kuśtykając do pokój.
W pokoju nie zapalając światła podeszłam do okna, dziwnym trafem samochód Josha nadal stał na podjeździe.
Odeszłam od okna i zapaliłam lampkę nocną, wzięłam czyste rzeczy i poszłam do łazienki.
Wzięłam szybki gorący prysznic. Wyszłam z łazienki w koszuli Marca która sięgałam mi do pół uda. Poszłam do pokoju. Stanęłam przy oknie samochód Josha nadal stał na podjeździe.
Wyszłam z pokoju kierując się ku schodom i schodząc na dół. Gdy byłam już na przed ostatnim schodku, potknęłam się i runęłam w dół.
- Auuuu!!! Znów... - prawie wyszlochałam.
- Riley, co ty robisz? - dobiegł mnie krzyk mojego brata.
- Gówno do cholery. Moja stopa! - jęknęłam - boli.
- Riley... - Josh stał juz przy mnie i pomagał mi wstać.
- Josh co ty tu robisz?
- To jest teraz mało ważne. Co ci się stało?
- Chyba skręciłam stopę
Niemal opierałam się o Josha, gdy szliśmy do kuchni.
Siedziałam na stole rozmasowywała stopę, Marc szukał lodu i bandażu elastycznego a Josh siedział obok mnie na krześle.
- Josh to jak? Co ty tu robisz? - spojrzałam na niego z góry co było trudne bo mieliśmy oczy na tym samym poziomie.
- Samochód nie chce odpalić....
- A ja go nie odwiozę w taką pogodę - wtrącił mój brat.
Moja stopa była już w lepszym stanie gdy Marc ją usztywnił.
- Dziękuję braciszku.
Marc wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z Joshem. Zeskoczyłam na jedną nogę. Wzięłam sok który stał na blacie. Następnie próbowałam sięgnąć do górnej półki po szklankę.
Boże nagle mnie olśniło. Moja bluzka podciągnęła się do góry. Było mi widać majtki a mój tyłek pewnie aż się świecił z napisem spójrz na mnie. Czułam na każdym centymetrze mojego ciała wzrok Josha.
Josh staną za mną, bardzo blisko mnie, za blisko. Swoim ciałem lekko napierał na moje.
- Pomogę ci - powiedział delikatnym głosem, jedną rękę położył na moim biodrze, drugą zaś sięgną po szklankę. - Proszę - podał mi ją.
- Dzięki - wzięłam ją i nalałam sobie soku.
Josh nie odsuną się nawet o centymetr.
- Nie chcę robić problemów. Wpadnę jutro po samochód.
- Nigdzie nie idziesz - powiedziałam stanowczo i odwróciłam się do niego twarzą..
Josh stała tak blisko... każda część mojego ciała mrowiła gdzie stykała się z jego. Próbowałam się odsunąć, krok w tył nie zrobiłam ale pochyliłam się do tyłu nad szafkę.
- Ale Riley...
- Nie - przerwałam mu.
Przyszedł Marc, Josh odsuną się ode mnie a ja jak oferma poszłam na górę.
Poszłam na górę i od razu skierowałam się do pokoju gościnnego. Pokój był duży, ściany koloru niebieskiego, duże łóżko które stało na środku pod oknem. Duża szafa, schowana w niej była, czyta pościel, kila ubrań na wszelki wypadek dla gości, oraz mniejsza, która była przygotowana na osobiste rzeczy gości.
Postawiłam szklankę z sokiem na szafkę nocną która stała koło łóżka. Podeszłam do dużej szafy wyjęłam pościel szybko zaścieliłam łóżko. Szukałam jeszcze ubrań dla Josha, Trzymałam już w rękach szare spodnie dresowe i biały podkoszulek.
- Szybka jesteś - odezwał się głos za mną.
Podskoczyłam ze strachu łapiąc się za serce.
- Przestraszyłeś mnie - uśmiechnęłam się do niego - głupek.
Chłopak objął mnie od tyłu, położył brodę na barku.
- Przepraszam - dał mi buziaka w policzek.
- Co ty robisz? - Odsunęłam się od niego.
- Zimno mi. Nie mogę się przytulić do swojej przyjaciółki?
- Ale tani flirt prychnęłam.
Podałam mu ubrania i chciałam go ominąć ale nie pozwolił mi na to.
- Co? - spojrzałam na niego marszcząc brwi.
- Słodka jesteś.
- Wal się - zaśmiałam się i odepchnęłam go.
Gwałtowny skręt bólu, sprawił że upadłam. To był nieziemski ból całym go w całym ciele. Chyba upadłam, nie wiem. Nic nie czułam a przed oczami miałam szaro.
Po chwili wzrok zaczął wracać, a ból mijał. Leżałam na podłodze, z głową na kolanach Josha. Łzy płynęły mi po policzkach.
- Boże... co się stało? - zapytałam patrząc na Josha.
- Nie.... nie wiem
Leżałam tak chwile z głową na kolanach Josha. Uspokoiłam oddech, opanowałam łzy i usiadłam powoli. Spojrzałam na Josha o dziwno był opanowany i jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Nie mów Marcowi.... proszę.
- Dlaczego nie?
- Nie chce żeby się martwił.
Wstałam powoli i on razem ze mną. Odwróciłam się do niego plecami i chciałam wyjść ale złapał mnie za nadgarstek.
- Może nie powinnaś zostawać sama - uśmiechną się przebiegle jak kot. - Może nawet spać.
Zaśmiałam się pomimo tego co się stało niecałe 5 minut temu.
Chciałam uciec stamtąd jak najszybciej. Miałam dość tej całej sytuacji.
- Josh puść mnie. Proszę.
Odrywał każdy palec po kolei aż w końcu mnie puścił.
- Co tak długo? - zapytała
- Trzeba było po mnie przyjechać a nie mnie olać.
Ominęłam go, zdjęłam buty, kurtkę Josha którą odwiesiłam na wieszak.
Wchodziłam powoli na górę, gdy weszłam od razu poszłam kuśtykając do pokój.
W pokoju nie zapalając światła podeszłam do okna, dziwnym trafem samochód Josha nadal stał na podjeździe.
Odeszłam od okna i zapaliłam lampkę nocną, wzięłam czyste rzeczy i poszłam do łazienki.
Wzięłam szybki gorący prysznic. Wyszłam z łazienki w koszuli Marca która sięgałam mi do pół uda. Poszłam do pokoju. Stanęłam przy oknie samochód Josha nadal stał na podjeździe.
Wyszłam z pokoju kierując się ku schodom i schodząc na dół. Gdy byłam już na przed ostatnim schodku, potknęłam się i runęłam w dół.
- Auuuu!!! Znów... - prawie wyszlochałam.
- Riley, co ty robisz? - dobiegł mnie krzyk mojego brata.
- Gówno do cholery. Moja stopa! - jęknęłam - boli.
- Riley... - Josh stał juz przy mnie i pomagał mi wstać.
- Josh co ty tu robisz?
- To jest teraz mało ważne. Co ci się stało?
- Chyba skręciłam stopę
Niemal opierałam się o Josha, gdy szliśmy do kuchni.
Siedziałam na stole rozmasowywała stopę, Marc szukał lodu i bandażu elastycznego a Josh siedział obok mnie na krześle.
- Josh to jak? Co ty tu robisz? - spojrzałam na niego z góry co było trudne bo mieliśmy oczy na tym samym poziomie.
- Samochód nie chce odpalić....
- A ja go nie odwiozę w taką pogodę - wtrącił mój brat.
Moja stopa była już w lepszym stanie gdy Marc ją usztywnił.
- Dziękuję braciszku.
Marc wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z Joshem. Zeskoczyłam na jedną nogę. Wzięłam sok który stał na blacie. Następnie próbowałam sięgnąć do górnej półki po szklankę.
Boże nagle mnie olśniło. Moja bluzka podciągnęła się do góry. Było mi widać majtki a mój tyłek pewnie aż się świecił z napisem spójrz na mnie. Czułam na każdym centymetrze mojego ciała wzrok Josha.
Josh staną za mną, bardzo blisko mnie, za blisko. Swoim ciałem lekko napierał na moje.
- Pomogę ci - powiedział delikatnym głosem, jedną rękę położył na moim biodrze, drugą zaś sięgną po szklankę. - Proszę - podał mi ją.
- Dzięki - wzięłam ją i nalałam sobie soku.
Josh nie odsuną się nawet o centymetr.
- Nie chcę robić problemów. Wpadnę jutro po samochód.
- Nigdzie nie idziesz - powiedziałam stanowczo i odwróciłam się do niego twarzą..
Josh stała tak blisko... każda część mojego ciała mrowiła gdzie stykała się z jego. Próbowałam się odsunąć, krok w tył nie zrobiłam ale pochyliłam się do tyłu nad szafkę.
- Ale Riley...
- Nie - przerwałam mu.
Przyszedł Marc, Josh odsuną się ode mnie a ja jak oferma poszłam na górę.
Poszłam na górę i od razu skierowałam się do pokoju gościnnego. Pokój był duży, ściany koloru niebieskiego, duże łóżko które stało na środku pod oknem. Duża szafa, schowana w niej była, czyta pościel, kila ubrań na wszelki wypadek dla gości, oraz mniejsza, która była przygotowana na osobiste rzeczy gości.
Postawiłam szklankę z sokiem na szafkę nocną która stała koło łóżka. Podeszłam do dużej szafy wyjęłam pościel szybko zaścieliłam łóżko. Szukałam jeszcze ubrań dla Josha, Trzymałam już w rękach szare spodnie dresowe i biały podkoszulek.
- Szybka jesteś - odezwał się głos za mną.
Podskoczyłam ze strachu łapiąc się za serce.
- Przestraszyłeś mnie - uśmiechnęłam się do niego - głupek.
Chłopak objął mnie od tyłu, położył brodę na barku.
- Przepraszam - dał mi buziaka w policzek.
- Co ty robisz? - Odsunęłam się od niego.
- Zimno mi. Nie mogę się przytulić do swojej przyjaciółki?
- Ale tani flirt prychnęłam.
Podałam mu ubrania i chciałam go ominąć ale nie pozwolił mi na to.
- Co? - spojrzałam na niego marszcząc brwi.
- Słodka jesteś.
- Wal się - zaśmiałam się i odepchnęłam go.
Gwałtowny skręt bólu, sprawił że upadłam. To był nieziemski ból całym go w całym ciele. Chyba upadłam, nie wiem. Nic nie czułam a przed oczami miałam szaro.
Po chwili wzrok zaczął wracać, a ból mijał. Leżałam na podłodze, z głową na kolanach Josha. Łzy płynęły mi po policzkach.
- Boże... co się stało? - zapytałam patrząc na Josha.
- Nie.... nie wiem
Leżałam tak chwile z głową na kolanach Josha. Uspokoiłam oddech, opanowałam łzy i usiadłam powoli. Spojrzałam na Josha o dziwno był opanowany i jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Nie mów Marcowi.... proszę.
- Dlaczego nie?
- Nie chce żeby się martwił.
Wstałam powoli i on razem ze mną. Odwróciłam się do niego plecami i chciałam wyjść ale złapał mnie za nadgarstek.
- Może nie powinnaś zostawać sama - uśmiechną się przebiegle jak kot. - Może nawet spać.
Zaśmiałam się pomimo tego co się stało niecałe 5 minut temu.
Chciałam uciec stamtąd jak najszybciej. Miałam dość tej całej sytuacji.
- Josh puść mnie. Proszę.
Odrywał każdy palec po kolei aż w końcu mnie puścił.
ROZDZIAŁ 1
Szłam bardzo szybkim krokiem, teoretycznie biegłam, torba którą miałam przewieszoną prze ramię obijała moje biodro, padał deszcz. Znów czułam że ktoś mnie obserwuje. Po policzkach spływały łzy, które mieszały się z kroplami deszczu.
Kiedy bym nie wyszła z domu zawsze czułam czyjś wzrok na moich plecach. Działo się to od jakiś dwóch miesięcy odkąd zamieszkałam tu, w Seattle.
Moja mama znalazła nowego faceta,Jeffa. Postanowiła że przeprowadzimy się do niego, ja zmienię szkołę i będziemy jedną wielką szczęśliwą rodzinką. Jeff jest spoko ale otoczenie... nie.
Dziś był premiera filmu mojej ulubionej książki więc poszła. Mówiła bratu Marcowi żeby mnie odebrał bo mam to dziwne wrażenie ale on się tylko zaśmiał, jednak obiecał że przyjedzie po mnie.
Byłam już zmęczona tym biegiem, oczy zaczęły mnie piec przez to że, płakałam i byłam jednocześnie na wietrze.
Ktoś mnie złapał za ramię i mocno zacisną na nim dłoń, a następnie bardzo szybko mnie odwrócił twarzą do siebie.
- Riley.
Podniosła wzrok. Przede mną stał Josh Beckett. Jego intensywnie zielone oczy wpatrywały się we mnie. Chłopak był sporo ode mnie wyższy. Po jego kruczo czarnych włosach spływały krople deszczu.
- Cześć - odezwałam się ale mój głos był załamany.
Spojrzałam w oczy Josha, serce zabiło mi mocniej ale całe to zdenerwowanie gdzieś zniknęło.
- Jesteś cała mokra, nie ma na tobie ani jednej suchej nitki. Chodź do samochodu nie ma co tu tak stać, jestem prawie pewny że się rozchorujesz. Odwiozę cię do domu do domu jeśli chcesz.
Przytaknęłam i Josh mnie objął ramieniem, prowadząc do czarnego mustanga.
Gdy siedzieliśmy już w aucie Josh podał mi chusteczki i włączył ogrzewanie
- Riley co się stało? - zapytał
- Nic - nie zabrzmiało przekonująco
W kieszeni poczułam wibracje, wyjęłam telefon i bez spojrzenia na ekran odebrałam.
- Tak?
- Riley? - poznałam głos brata.
- Miałeś po mnie przyjechać! Czekałam na Ciebie!
- Przepraszam... Gdzie jesteś?
- Jadę do domu. Z kolegą z klasy. A Ty?
- Jestem w domu z Allyson
Allyson dziewczyna mojego brata o dziwo była z Seatle, chodzili ze sobą od pół roku i świata poza nią nie widział.
- Pogadamy w domu - i rozłączyłam się.
Spojrzałam na Josha który nie odrywał wzroku od jezdni. Serce znów zabiło mi mocniej a jemu o dziwo kąciki ust poszły w górę. Poczułam na rumieniec wypływa na moje policzki a on zerkną na mnie z ukosa.
- Jak się słodko rumienisz - zakpił
- Spadaj, wcale się nie rumienię. - Skłamałam uśmiechając się pod nosem
Josh w pewnym momencie zjechał na pobocze, spojrzał na mnie i sięgną na tylne siedzenie po kurtkę.
- Proszę - podał mi ją a ja tylko na niego spojrzałam. - Cała się dygoczesz zdejmij tą bluzę ubierz kurtkę.
Zdjęłam bulze przez głowę co wcale nie było łatwe, pod spodem miałam zwykły podkoszulek. Wzięłam kurtkę i ubrałam ją na siebie.
Była za duża i wyglądałam w niej komicznie. Josh zaczął się z tego śmiać ale nagle spoważniał.
- Riley co się stało? - Zapytał
- Nic
- Jezu, kobieto przecież widzę.
- Mówię że nic. - Odwróciłam wzrok bo już nie mogłam wytrzymać jego spojrzenia.
- Riley... - dwoma palcami złapał mnie za brodę zmuszając bym na niego spojrzała.
-Od dawana mam wrażenie że ktoś mnie obserwuje - przyznałam w końcu.
- Nie powinnaś wychodzić sama. - Stwierdził.
- No ale co ja mam robić? W domu się nudzę i poza tym nienawidzę tego miejsca wcale nie chciałam tu przyjeżdżać.
- Możesz zadzwonić do mnie. - uśmiechną się uwodzicielsko.
- Czy to próba zdobycia mojego numeru? - Uśmiechnęłam się szeroko.
- Nie - czułam w kościach to kłamstwo.
- No cóż, nie dostaniesz go.
- Jeszcze się okaże.
- Haha głupek - szturchnęłam go w ramię.
- Jesteśmy pod twoim domem.
Odwróciłam się i faktycznie pod niem staliśmy. Ciekawe skąd on wiedział gdzie mieszkam. I w ogóle się nie zorientowałam że pod nim stoimy.
- Emm.... wielkie dzięki. - Otworzyłam drzwi samochodu, niemal wyskoczyłam z niego co sprawiło że się poślizgnęłam i upadłam a deszcz padał coraz mocniej. - Fuck!
- Riley, nic ci nie jest? - Josh już stał koło mnie i pomagała mi wstać.
- Nie, wszytko ok. Jeszcze raz dzięki .
Kiedy bym nie wyszła z domu zawsze czułam czyjś wzrok na moich plecach. Działo się to od jakiś dwóch miesięcy odkąd zamieszkałam tu, w Seattle.
Moja mama znalazła nowego faceta,Jeffa. Postanowiła że przeprowadzimy się do niego, ja zmienię szkołę i będziemy jedną wielką szczęśliwą rodzinką. Jeff jest spoko ale otoczenie... nie.
Dziś był premiera filmu mojej ulubionej książki więc poszła. Mówiła bratu Marcowi żeby mnie odebrał bo mam to dziwne wrażenie ale on się tylko zaśmiał, jednak obiecał że przyjedzie po mnie.
Byłam już zmęczona tym biegiem, oczy zaczęły mnie piec przez to że, płakałam i byłam jednocześnie na wietrze.
Ktoś mnie złapał za ramię i mocno zacisną na nim dłoń, a następnie bardzo szybko mnie odwrócił twarzą do siebie.
- Riley.
Podniosła wzrok. Przede mną stał Josh Beckett. Jego intensywnie zielone oczy wpatrywały się we mnie. Chłopak był sporo ode mnie wyższy. Po jego kruczo czarnych włosach spływały krople deszczu.
- Cześć - odezwałam się ale mój głos był załamany.
Spojrzałam w oczy Josha, serce zabiło mi mocniej ale całe to zdenerwowanie gdzieś zniknęło.
- Jesteś cała mokra, nie ma na tobie ani jednej suchej nitki. Chodź do samochodu nie ma co tu tak stać, jestem prawie pewny że się rozchorujesz. Odwiozę cię do domu do domu jeśli chcesz.
Przytaknęłam i Josh mnie objął ramieniem, prowadząc do czarnego mustanga.
Gdy siedzieliśmy już w aucie Josh podał mi chusteczki i włączył ogrzewanie
- Riley co się stało? - zapytał
- Nic - nie zabrzmiało przekonująco
W kieszeni poczułam wibracje, wyjęłam telefon i bez spojrzenia na ekran odebrałam.
- Tak?
- Riley? - poznałam głos brata.
- Miałeś po mnie przyjechać! Czekałam na Ciebie!
- Przepraszam... Gdzie jesteś?
- Jadę do domu. Z kolegą z klasy. A Ty?
- Jestem w domu z Allyson
Allyson dziewczyna mojego brata o dziwo była z Seatle, chodzili ze sobą od pół roku i świata poza nią nie widział.
- Pogadamy w domu - i rozłączyłam się.
Spojrzałam na Josha który nie odrywał wzroku od jezdni. Serce znów zabiło mi mocniej a jemu o dziwo kąciki ust poszły w górę. Poczułam na rumieniec wypływa na moje policzki a on zerkną na mnie z ukosa.
- Jak się słodko rumienisz - zakpił
- Spadaj, wcale się nie rumienię. - Skłamałam uśmiechając się pod nosem
Josh w pewnym momencie zjechał na pobocze, spojrzał na mnie i sięgną na tylne siedzenie po kurtkę.
- Proszę - podał mi ją a ja tylko na niego spojrzałam. - Cała się dygoczesz zdejmij tą bluzę ubierz kurtkę.
Zdjęłam bulze przez głowę co wcale nie było łatwe, pod spodem miałam zwykły podkoszulek. Wzięłam kurtkę i ubrałam ją na siebie.
Była za duża i wyglądałam w niej komicznie. Josh zaczął się z tego śmiać ale nagle spoważniał.
- Riley co się stało? - Zapytał
- Nic
- Jezu, kobieto przecież widzę.
- Mówię że nic. - Odwróciłam wzrok bo już nie mogłam wytrzymać jego spojrzenia.
- Riley... - dwoma palcami złapał mnie za brodę zmuszając bym na niego spojrzała.
-Od dawana mam wrażenie że ktoś mnie obserwuje - przyznałam w końcu.
- Nie powinnaś wychodzić sama. - Stwierdził.
- No ale co ja mam robić? W domu się nudzę i poza tym nienawidzę tego miejsca wcale nie chciałam tu przyjeżdżać.
- Możesz zadzwonić do mnie. - uśmiechną się uwodzicielsko.
- Czy to próba zdobycia mojego numeru? - Uśmiechnęłam się szeroko.
- Nie - czułam w kościach to kłamstwo.
- No cóż, nie dostaniesz go.
- Jeszcze się okaże.
- Haha głupek - szturchnęłam go w ramię.
- Jesteśmy pod twoim domem.
Odwróciłam się i faktycznie pod niem staliśmy. Ciekawe skąd on wiedział gdzie mieszkam. I w ogóle się nie zorientowałam że pod nim stoimy.
- Emm.... wielkie dzięki. - Otworzyłam drzwi samochodu, niemal wyskoczyłam z niego co sprawiło że się poślizgnęłam i upadłam a deszcz padał coraz mocniej. - Fuck!
- Riley, nic ci nie jest? - Josh już stał koło mnie i pomagała mi wstać.
- Nie, wszytko ok. Jeszcze raz dzięki .
Wykuśtykałam szybko do domu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)